niedziela, 5 sierpnia 2012

Z pamiętnika psychitryka - oczami specjalisty

Kontynuacja poprzedniej powieści, także oparta na faktach. Młoda psycholog trafia na staż do szpitala psychiatrycznego. Pełna zapału i energii próbuje pomóc ludziom się tam znajdującym, lecz niewiele może zdziałać. Przepisy, brak chęci, problemy z dopilnowaniem, oraz braki we współpracy między specjalistami, w końcu prowadzą do tragedii. Czy młodej specjalistce uda się cokolwiek zmienić?
Jest to książka pisana w zasadzie równolegle do pierwszej części. Czemu? Bo zaczynałam od wersji, gdzie obie były ze sobą połączone i po prostu bohaterka dorasta na tyle, by z młodzieżowych oddziałów trafić na te dla dorosłych, gdzie działy się kolejne historie. Niestety była zbyt długa, dlatego podzieliłam ją na dwie części i zmieniłam nieco koncepcję. Na pewno miło będzie zobaczyć ten świat też od drugiej strony, poznać rozumowanie ludzi, którzy owe systemy tworzą.

A czemu chciałam, aby akcja działa się na oddziałach młodzieżowych i dla dorosłych? Raz, że pacjenci przychodzą z różnymi problemami, co innego problemy finansowe, samotności, a pierwsze miłostki, czy rodzinne koszmary. Po drugie ludzie, o których nie ma kto dbać, bo sami już stanowią o sobie, nie mają rodziny, są traktowani, z deka inaczej niż dzieci, które mają się komu poskarżyć.

Co do okładki myślałam o jakiejś młodej kobiecie mającej związane ręce, bądź poprostu dłonie, jak np tutaj:


Fragmentów na razie nie wstawiam, bo nie wiem które ze starej wersji się nadają po zmianie. Chciałabym jednak wiedzieć, co Wy myślicie o o takim zamyśle, aby szpital psychiatryczny poznawać z dwóch stron?

niedziela, 29 lipca 2012

Mroźna tęsknota


Na szybie zimowe płatki utkały Twą twarz,
By dręczyć mnie parom kroków rozczarowaniem.
Lecz może jeśli przycisnę swe usta do szkła,
Przymarzną na wieki swym rozmiłowaniem?

Odcisnę swe wargi na mrozu pejzażach,
By przenikliwość Twych oczu dostrzegła je gdzieś,
Namalowane w siności barwach.
A nuż wyrwiesz ten dar i uciekniesz w mój sen?

Gdzie onirystycznymi ścieżkami za Tobą podążę,
Otulona płatków pierzyną i ciała drżeniem.
W delirium wieczności z szamocącym sercem się osunę,
Byś wiedział, jak wielkim miłość może być cierpieniem.
 

Jeden z moich wierszy. Na razie nigdzie niepublikowany.

czwartek, 26 lipca 2012

Z pamiętnika psychiatryka - historia wariatki

Powieść oparta na faktach. Reali ludzie, realne problemy, nie wszystkie związane z chorobami psychicznymi. Czemu więc spotykają się w szpitalu psychiatrycznym? Główna bohaterka będzie musiała przeżyć znacznie więcej, niżby chciała, zetknąć się z wieloma tragediami, nim w końcu uzyska pomoc. Zamknięta w sobie, zanim ujawni swoje problemy dokładnie przyjrzy się temu, co dzieje się wokół. Co takiego ma miejsce za zamkniętymi drzwiami oddziałów? Jak wygląda współczesne leczenie "wariatów"? O ofiarach systemu, oczami pacjenta.
Tą powieść aktualnie kończę. Zostało mi kilka środkowych rozdziałów do dopracowania. Ponieważ była zbyt długa, to doczeka się też drugiej części: "Z pamiętnika psychiatryka - oczami specjalisty". Pierwsza część toczy się na oddziałach młodzieżowych i dziecięcych, druga na tych dla dorosłych. Nie chcąc być okrutna dla NFZ, który jednak czasem pomaga, chciałam zawrzeć w książkach kilka historii, które wiarygodnie oddałyby, co się rzeczywiście dzieje w szpitalach psychiatrycznych. Powieść dość na czasie, bo wciąż toczy się śledztwo ze względu na zgwałconego 9-latka w szpitalu. Myślę, że czas w końcu przerwać milczenie. Muszę dodawać, że powieść oparta na faktach? Trochę przeinaczonych i pomieszanych, aby nie można było poznać, o kim mowa, ale jednak prawdziwych. I co wy na to? Chcielibyście taką powieść przeczytać? 

Co do okładki chciałabym zrobić coś na wzór tego:




Jeszcze się nie zdecydowałam. Najbardziej podoba mi się pierwsza tylko, że może odrywająca się maska i pod uśmiechnięta twarzą oko ze spływającą łzą? Proszę o doradzenie :)

A tutaj zamieszczam fragment i czekam na Wasze opinie:

"-        Jesteś? Jesteś już? – dochodziło do mnie gdzieś zza mgły, choć nic prócz światła nie

widziałam. Wszystko było zbyt niewyraźne, bym mogła to zobaczyć. Obróciłam głowę w stronę dochodzących mnie głosów. Powoli dochodziłam so siebie. 
-        Słyszysz nas?
 -        Tak… - obrazy nabrały ostrości. Znajdowałam się gdzieś na środku pokoju, rozpłaszczona w
dziwacznej pozie skulonego kłębka. Jakim cudem się tam znalazłam? Spróbowałam wstać, okiełznując zawroty głowy – Ale fajnie! – stwierdziłam po chwili, gdy odzyskałam już wszystkie zmysły.
                Faktycznie było to niesamowite uczucie. Najpierw, jakby ktoś zgasił światło i wyłączył mózg, a potem, gdy powracała świadomość, przeistaczająca się rzeczywistość. Gdybym brała kiedykolwiek narkotyki, miałabym chociaż porównanie, ale bez tej wiedzy, mogłam jedynie streścić niezwykłość nowego doświadczenia do jednego słowa – odlot. 
-        Martwiłyśmy się trochę o ciebie, bo długo nie wracałaś – zaczęły relacjonować – Ale cieszymy
się, że ci się podobało. 
-        Jak żeście to zrobiły. To chyba nie sama manipulacja powietrzem? 
-        Nie do końca. Alex jeszcze ucisnęła, w odpowiednim momencie, serce. 
-        Naprawdę? – niczego nie mogłam sobie przypomnieć. Wszystkie wspomnienia były jeszcze
po trosze wybrakowane, ale dzięki temu od razu polepszył mi się humor. Nie wiedząc do końca, co jest prawdą, a co snem, chwilowo odsunęłam od siebie swoje problemy. Zresztą nawet gdy powróciły w całej swej bolesnej okazałości, konkurowały o uwagę z fascynacją, nad nowym przedmiotem badań. 
-        Chcesz wiedzieć co robiłaś? – spytały w końcu rozbawione. 
-        To ja coś robiłam? – przestraszyłam się. 
-        No my cię od ściany nie przenosiłyśmy – śmiały się. 
-        Najpierw upadłaś – zaczęła Alex – tak szybko, że ledwie cię podtrzymałam. 
-       Potem przeczołgałaś się na środek, skuliłaś i rozglądałaś przerażonym wzrokiem po
wszystkich wokół! – dokończyła Marysia. 
-        Zupełnie jakbyś się czegoś bała…
Nie spodobało mi się to. Tylko ja wiedziałam, co oznaczała pozycja, w której utkwiłam podczas ich eksperymentu. Przez głupotę mogłam zdradzić swój sekret, swój koszmar, jaki przeżyłam w domu matki. -       Ja chcę jeszcze raz! – zakrzyknęłam, kalkulując, że koszmar koszmarem, a cudotwórstwo tocudotwórstwo. 
-        Nie, raz ci starczy. Nie należy to do najbezpieczniejszych zabaw – skwitowała naukowo Alex. 
-        Kurczę, ciekawe jak to wygląda od strony obserwatora… - zadumałam się nad swoim
przemieszczeniem i czynnościami, na które wpływ miała jedynie podświadomość. 
-        Ja chętnie zademonstruję! – zgłosiła się Alex, a Marysia przystąpiła do dzieła.
Uważnie obserwowałam całe zdarzenie, chcąc jednocześnie nauczyć się jego wykonania. Gdy skrzyżowane dłonie, ugodziły w pierś Alex, ta osunęła się bezwładnie po ścianie. Leżała jakiś czas nieprzytomna, po czym poderwała głowę i zaczęła się szaleńczo śmiać, wskazując przeciwległy kąt pokoju, po czym objęła nas skupionym wzrokiem. Zrozumiałam już po co nawoływania i pytania, czy już wróciła. Zarówno śmiała się i patrzyła na nas tak naturalnie i zdrowo, że trudno było stwierdzić, kiedy zacznie robić to świadomie. Można było jedynie spekulować nad anomaliami w czyimś zachowaniu, ale gdyby się nie wiedziało, co wcześniej zaszło, można by było pomyśleć, że naprawdę coś zauważyła w kącie, co ją rozśmieszyło, albo, że strzela głupa wgapiając się w ludzi. A jej mózg niczego nie zarejestrował, a może zarejestrował tylko bez śladu w pamięci i świadomości?
Do wieczora rozprawiałyśmy o tym w pokoju, zastanawiając się, skąd Alex zna tą podejrzaną technikę. Sięgałyśmy nawet do książek od biologii, by po raz wtóry przeanalizować układ oddechowy i wymianę gazową, poszukując w schematach odpowiedzi na reakcję naszego organizmu. Niestety nasze teorie mogły opierać się jedynie na spekulacjach, które albo wyjaśniały zawroty głowy, albo utratę przytomności, żadna jednak nie mogła wytłumaczyć dziwnego zachowania, zaraz po jej odzyskaniu. Zawiedzione, więc poszłyśmy spać, nim podejrzliwość pielęgniarek przybrała na mocy.
      Nowa praktyka nie tylko na nas zrobiła wrażenie. Alex znalazła wielu chętnych do prezentacji, również wśród równoległego oddziału, a zafascynowani, tajemnicą organizmu, pacjenci, ciągle za nią chodzili, bojąc się przegapić kolejnej demonstracji. Jedynie Gabrysia i ja, potrafiliśmy się zdystansować, do szarlatańskich praktyk. Zawiedzione, że już nie możemy czynnie brać w tym udziału i ponownie przeżyć cudownego braku świadomości, wolałyśmy nie patrzeć zazdrośnie na nowych szczurów doświadczalnych. Zresztą Olka i tak, zanim zasnęła musiała nam zawsze zdawać relację, z tego, co się wydarzyło, więc z dokładnością także opowiadała o reakcjach kolejnych wybrańców losu. A to jeden nabił sobie guza, drugi osunął się po ścianie cały w drgawkach… Co człowiek to inna opowieść."

"Śmieszne było, że dwoje świadomych siebie i prawdy ludzi musi robić takie podchody. Nie zamierzałam jednak nikomu nic ułatwiać. Byłam przetrzymywana wbrew woli i akurat ten fakt zamierzałam podkreślać na każdym kroku. Z drugiej zaś strony wiedziałam, że psycholog ma rację, a gdybym pozwoliła mu działać, mogłaby dowiedzieć się wielu obiektywnych, oraz przydatnych rzeczy.
Wykorzystując moje zamyślenie, chwycił mnie za rękę i przejechał nią sobie po włosach. Odskoczyłam zszokowana zacisnąwszy palce w pięści. Co on sobie wyobrażał? 
-        Musisz nauczyć się dotyku. To nic złego. – usprawiedliwił swój śmiały czyn. 
-        Mogę pogłaskać też policzek? – udałam zainteresowaną jego metodami. 
-        Jeśli bardzo chcesz – uśmiechnął się nadstawiając buzię. 
-        A mogę pięścią? – sprowadziłam go, brutalnie na ziemię. 
-        Widzisz? Reagujesz agresją. 
-        Bo mi się nie podoba to, co pan wyprawia. 
-        Samo nie podobanie się, nie wyzwala, aż tak impulsywnej reakcji.  
-  Pewnie wie pan lepiej. – wzruszyłam ramionami – Co więc mi dolega, panie doktorze? – zironizowałam jego kompetencje. 
-        Dolega ci lęk.   
-        Człowiek bojaźliwy się chyba wycofuje, a nie nadskakuje.- spróbowała słownie wskazać swoją
odważną maskę. 
-        Niekoniecznie. Jedni rzeczywiście uciekają, a inni atakują, by odwrócić uwagę napastnika od
ich własnej bezbronności. Ty nie nadskakujesz, tylko się bronisz. 
-        Bzdura – określiłam jego wywód. Aczkolwiek oboje wiedzieliśmy, że ma racje, a moje
zaprzeczenie było tak gwałtowne, że jedynie potwierdzało jego teorie. Nie mogłam jednak przegrać tej słownej potyczki. Chciałam zachować, choć pozorną władzę, mimo, że zostałam przejrzana na wylot. 
-        Zwierz w klatce nie ma, jak się bronić – starałam się na koniec zobrazować mu swoje
położenie – ale może drapnąć przez pręty, a nawet ugryźć, gdy nieproszony ktoś wpycha do klatki ręce."

"Bo co teraz? Kolejny sąd, kolejne ubezwłasnowolnienie, kolejna walka i kolejna porażka? Wiedziałam, że nigdy się nie dostosuję do ich porządku, więc czy miałam jakiekolwiek szanse na wyjście? Przez miesiąc udowadniałam, że nie jestem wariatką i wszystko na marne! Równie dobrze mogłabym nie wyjść już nigdy. Albo odsiedzieć nie wiadomo ile, stracić ileś lat szkoły, pozwolić by świat się zmieniał beze mnie i narobić sobie wieloletnich zaległości z życia, łudząc się, że a nuż kiedyś nadrobię. Lecz czas się nigdy nie zatrzymuje, pędziłby dalej, nie dając mi szansy się pozbierać i wdrożyć. Już przecież miałam problemy na przepustkach. Czy taka przyszłość mnie czekała? Byłam więźniem, nie znającym nawet swojego wyroku. Czy chciałam złożyć broń i grzecznie go odsiedzieć? NIE!
        Otarłam łzy, uzbrojona w ostateczną broń. Posklejałam szybko maskę, podziękowałam pielęgniarce i uprzejmie poprosiłam, żeby wyszła, bo niedługo przyjedzie karetka, a ja chciałabym się w spokoju spakować. Zaproponowała mi co prawda pomoc, ale wytłumaczyłam jej spokojnie, że wolałabym zrobić to sama i o dziwo przystała na to. Chyba dała się nabrać na moją pozorną stabilność.
        Gdy tylko zamknęła za sobą drzwi dałam susa w stronę szafki. Spojrzałam w kierunku półpełnej butelki z piciem, o którą tak zawzięcie walczyłam i sięgnęłam po torebkę z lekami. Dwiema garściami wrzuciłam je w siebie. Część trochę rozmiękła i była rozkruszona, więc  moja wielotygodniowa zbieranina zmniejszyła nieco objętość. „Tym lepiej, szybciej połknę, a proszek szybciej dostanie się do krwi” – pomyślałam. Przełknąwszy już wszystkie, poczułam się szczęśliwa. Adrenalina wypędziła ze mnie oznaki strachu, serce waliło jak oszalałe. Umrę? Przestanę istnieć? Po obwieszczeniu ordynatora, brzmiało to niemalże obiecująco. Nie było już ważne, czy podjęłam słuszną decyzję, ani co jest po drugiej stronie. W ostateczności, człowiek nie potrzebuje już tej wiedzy. Kiedy dostaje się impuls, ginie rozsądek, a decyzje podejmują emocje, nie ma  miejsca na myślenie. Po prostu idzie się z prądem, przyjmuje rzeczy jakie są, bo i tak zaraz przecież się dowiem, nie chciałam więc tracić czasu na rozmyślanie o tym. Liczyło się jeszcze moje aktualne położenie. Wygrałam, nie dostali mnie. Zaszczuli moją duszę, ale ona zaraz odleci, zaraz wzbije się w niebo.
        Byłam tak podniecona swoim czynem, że nie mogłam przestać się cieszyć. Kiedy do izolatki wtargnęła ponownie psycholog sprawdzając mój stan, nie mogłam ukryć swojego zadowolenia. Zapewne się zdziwiła, lecz nie chciała zostawiać mnie samej, więc musiała zostać p. Gosia. Dziwne, czyżby bała się, że coś sobie zrobię? Przecież tłumaczyłam jej przed chwilą, że moje myśli samobójcze to fikcja literacka i tak było w istocie. Idąc do ich gabinetu nie chciałam umierać. Byłam pełna śmiałych planów i odwagi na powrót do normalności, a mój wiersz w kronice naprawdę świadczył o tym, że nie umieją pomagać, że to oni mnie zabijają. Czy tak się nie stało?
        Zrozumiałam także, że myśli samobójcze nie są w stanie nikogo nakłonić do ostatecznego kroku. Do tego potrzebny jest jeden, potężny impuls. Myśli, świadczą tylko o niezadowoleniu z życia, o brakach, jakie się odczuwa, a w szczególności o braku nadziei, na rychłe zmiany. Czysto logicznie nachodzą nas wtedy myśli o śmierci, lecz nie da się ich zorganizować i zaplanować, jeśli nie pojawi się żywe uczucie, które zamroczy lęk i jakieś wydarzenie, które je wywoła. To właśnie moja wrażliwość, mnie przygotowała na zniknięcie. Ona weźmie mnie za rękę i poprowadzi przez tunel, by zapłonąć jasnym płomieniem, najgorętszym, jaki potrafi wzniecić i zgasnąć na zawsze.
        Nie chcąc, by obecność pielęgniarki zagroziła moim planom, a moje podekscytowanie rzuciło się w oczy bardziej niż powinno, pozwoliłam w końcu na pomoc w pakowaniu. Ze zgrozą zauważyłam kawałek tabletki na szafce. Chciałam go szybko wychwycić palcami i wyrzucić, ale rozkruszył się, udaremniając moją próbę. Jednakże p. Małgosia roześmiała się. Może myślała, że to zwykły śmieć, który rozpadł się, zostawiając po sobie jeszcze więcej brudu?
        Po pewnym czasie weszła do mnie Sandra. Właśnie skończyła lekcje i przyszła na obiad. Od dziewczyn z odsiadki dowiedziała się, że jestem w złym stanie i postanowiła do mnie zajrzeć. Wszystko stało się tak szybko! Nie wiedziałam co robię, ale w końcu podzieliłam się z nią swoją tajemnicą. Byłam z siebie taka dumna… Sandra jednak nie podzieliła mojego entuzjazmu.
-        Pamiętasz, mój ślad po plastrze na dłoni?  - kiwnęłam głową. Zwróciłam na niego uwagę zaraz
po zapoznaniu się z nią, przy układaniu puzzli. – Miałam tam wenflon. A wiesz dlaczego? – pokręciłam głową, pozwalając jej mówić – Bo jestem po próbie samobójczej. Wzięłam pięć tabletek pewnego leku. Rozumiesz? Wzięłam tylko pięć tabletek, a nie dawali mi szans na przeżycie!
        Przestraszyła mnie, mimo, że właśnie o ten brak szans mi chodziło. Jednak zwierzenia drugiej osoby wypowiedziane z takim przestrachem, nie mogły nie wywołać reakcji w moim rozemocjonowanym stanie.
-        Powiedz p. Małgosi o tym! – krzyknęła, odwołując się do mojego zanikłego rozsądku.
-        Powiedzieć o czym? – pielęgniarka wyłoniła się ni stąd ni zowąd. Wokół mojej izolatki był
naprawdę spory ruch. Nieopodal stała jeszcze psycholog z ordynatorem i p. Albert.
-        Powiedz! – rozkazała Sandra. Byłam jej wdzięczna, że sama tego nie zrobiła , że nie chciała
mnie zdradzić, a jedynie przetłumaczyć mi co powinnam była zrobić. Nie miałam jednak wątpliwości, że w ostateczności się nie zawaha. Za bardzo była przejęta, a ja czyż nie chciałam pochwalić się swoją zagrywką? Po śmierci nie zobaczę, jakie wywołałam wrażenie swoim czynem, teraz miałam okazję.
-        Wzięłam leki – wydusiłam z siebie z satysfakcją.
-        Jakie leki? – zaniepokoiła się.
-        Kolorowe – przewróciłam oczami, by nakierować ją w końcu na właściwsze tory - Te które
wypluwałam – powiedziałam głośno, by dosłyszał mnie tylny rząd. Podniosłam wysoko brodę, zadowolona z siebie. Piekły mnie policzki, oczy się świeciły, jak w gorączce. Nie zdawałam sobie sprawy, ani z konsekwencji swojego wyznania, ani z tego co mówię. Wyciągnęli ze mnie przybliżoną ilość tabletek i zdenerwowani, kazali mi iść do zabiegowego, bym tam zwymiotowała. Nie chciałam nawet o tym słyszeć. Moja decyzja była nieodwołalna. Zdeptali wszystko co miałam, nie mogłam już być panią swojego życia, ale mogłam jeszcze zostać panią swojej śmierci. To był jedyny przejaw wolności, na jaki mogłam sobie pozwolić, a oni teraz tak po prostu mówią idź zwymiotuj i jeszcze myślą pewnie, że spuszczę skruszone oczka i grzecznie wykonam polecenie?
        Oznajmiłam im, że nie ma mowy. Ordynator chwycił mnie za ramię i na siłę wyciągnął z izolatki. Zaczęłam się szarpać, być może nawet go jakoś kopnęłam czy uderzyłam. Nie pamiętam, szamotanina była zbyt szybka, by pamiętać takie szczegóły, lecz ze zdumieniem stwierdziłam, że moja wściekłość dodaje mi sił i przy zwykłym szarpaniu, nie byłam tak bezbronna, jaką się spodziewałam być. Wyrwawszy się rzuciłam się na schody, byle dalej od gabinetu. Ścisnęłam za poręcz i próbowałam się utrzymać. Może nawet bym wygrała, gdyby za drugie ramię nie chwycił, p. Albert. Z dwoma mężczyznami nie miałam już szans. Wrzeszczałam, by oddali mi moje życie, a jednocześnie, gdzieś w głębi zamglonej świadomości, która zaczynała być otępiała, pomyślałam, jak strasznie musi wyglądać to z boku. Czułam, że tym razem oczy wszystkich pacjentów zwrócone są na mnie.  
        Próbowałam się jeszcze wyrwać, ale nie miało to większego sensu, w zabiegowym, więc potulnie usiadłam na kozetce obok, p. Alberta i wzięłam na kolana miskę. Nie zamierzałam jednak wymiotować. Straszyli, że w takim razie będą musieli mnie wysłać na płukanie żołądka, ale jako mnie to szczególnie nie obeszło. Wszystko było lepsze od oddziału ostrej psychiatrii, gdzie chcieli mnie odesłać zpowrotem. Zresztą wystarczyłoby tylko zyskać na czasie. Na prośbę, p. Małgosi wypiłam nawet szklankę solonej wody, by wykazać się swoją wspaniałomyślnością, ale nie zwymiotowałam. Wypiłam to obrzydlistwo, wiedząc, że na mnie nie zadziała. Kategorycznie odmówiłam współpracy, choć siły powoli opuszczały i nawet nie wiem, kiedy z mojej ręki także starczał wenflon. Zamknęłam oczy. Zmęczona walką, z ulgą powitałam chwilę wytchnienia. Czułam się, jakbym nie spała przez tydzień,a wszystkie sceny z filmów, gdzie bohaterzy krzyczą do umierającego: „Tylko nie zasypiaj!, nabrały zrozumiałego sensu. Czułam, że to tylko kwestia parunastu minut."


środa, 4 lipca 2012

Epitafium dla życia

Śmierć jest nieodłączną częścią naszego życia. Jest naszym lękiem, jest stratą, gdy dotyka najbliższych. Rzadko kiedy możemy o niej mówić ze spokojem, prawie nigdy pogodnie. Staramy się o niej nie myśleć żyjąc w pośpiechu, zaskoczeni, kiedy pojawia się gdzieś obok. Oddychamy z ulgą, gdy tylko otrze się o nas, choć umieranie nie powinno być straszne dla tych, którzy nie potrafią żyć.
Tomik Epitafium dla życia zachęca do rozważań nad tą tematyką w różnorakich formach, lecz zawsze emocjonalnie. Zwraca uwagę na niedostrzegalne czasem elementy życia i ukazuje śmierć w różnych odsłonach, począwszy od bólu, a skończywszy na pogodzeniu się z nią, bo nawet śmierć można oswoić, a skoro nie da się przed czymś uciec, może warto się przygotować?

Jest to mój debiutancki tomik poezji, który właśnie skończył roczek. Podejrzewam, że filolodzy, nie uznaliby tego za dzieło sztuki, więc muszę oddać sprawiedliwość, swojemu talentowi, ale zwykłym ludziom się podoba. Nie trzeba im bowiem gry interpunkcyjnej, aby przeżywać poezję. Jest więc to tomik dla ludzi, którzy czują, a nie którzy rozbierają tekst na środki stylistyczne. Nie trzeba mi piedestałów, czy nagród. Piszę, bo to wzrusza ludzi, piszę, bo ludziom się to podoba. A czemu o śmierci? Bo rozmawiać trzeba umieć o wszystkim.

Dostępny jest w księgarni Radwan i kilku mniejszych rozrzuconych po Polsce. Najłatwiej dostać go tutaj:

Koszt niewielki, a czy warto kupić - niech się każdy przekona ;)